staruszek 2.0

2013-07-22

Steven Erikson – Ogrody księżyca

Wznowienie „Ogrodów księżyca”, pierwszego tomu „Malazańskiej Księgi Poległych” Stevena Eriksona to dobra okazja, by raz jeszcze sięgnąć po tę książkę. W moim przypadku, było to pierwsze zetknięcie się z książkami Eriksona (nie licząc niezbyt udanego cyklu o przygodach Bauchelaina, Korbala Broacha oraz ich pełnego wad lokaja – Emancipora Reese’a).
Książka reklamowana jest jako „najlepszy debiut fantasy ostatniej dekady”. Moim skromnym zdaniem to spore nadużycie. Pierwszym, rzucającym się na nic niespodziewającego się czytelnika, mankamentem jest bardzo wysoki próg wejścia w świat powieści. Wiele stron trzeba przerzucić, by móc wreszcie zacząć swobodnie się po nim poruszać. Nie lubię sytuacji, w których pisarz wykazuje się kompletną niedbałością o czytelnika, czy to podejrzewając go o ubytki w intelekcie i prowadząc za rękę, coby przypadkiem nie musiał do niczego dochodzić samodzielnie, czy, jak to zrobił Erikson, wrzucając na głęboką wodę i zupełnie nie zawracając sobie głowy umieszczeniem choćby obietnicy stałego lądu na horyzoncie.
Plus dla Eriksona za to, że jeżeli już przebijemy się przez te 150-200 początkowych stron (przebijemy się dosłownie, bo styl pisania Erikson ma cokolwiek ciężki), to książka potrafi wciągnąć. Mnogość bohaterów, bytów nadprzyrodzonych, ras ludzkich i nieludzkich, miejsc i wydarzeń, ciekawe spojrzenie na magię, historia sięgająca nawet nie tysiące czy dziesiątki tysięcy, a setki tysięcy lat wstecz – wszystko to może zachwycać i intrygować, a przede wszystkim sprawia, że książkę trudno nazwać jednoznacznie złą. Ciekawe tło nie nadaje jednak wielopłaszczyznowości kartonowym bohaterom.
Gdyż to właśnie bohaterowie są najsłabszym chyba punktem powieści Eriksona. Naszkicowani są bardzo grubą kreską, bez większych niuansów czy osobistych dążeń. W efekcie są oni do siebie niezwykle podobni. Elitarny oddział Podpalaczy Mostów (poznajemy ich na samym początku, by w kolejnych rozdziałach dowiedzieć się o ich niefortunnych losach w trakcie wojen prowadzonych przez Malazańskie Imperium) stanowi swojego rodzaju bohatera zbiorowego, grupę twardych żołnierzy, którzy pójdą za swoim dowódcą na najbardziej niebezpieczne i samobójcze misje. Różnice między poszczególnymi członkami oddziału opierają się głównie na ich funkcji: mamy dowódcę imieniem Sójeczka, saperów i maga (który skrywa swoje własne tajemnice), a także dziwną dziewczynę imieniem Żal (także mającą kilka sekretów). Na dobrą sprawę poza imionami ciężko odróżnić ich wszystkich od siebie, a w efekcie – trudno przejmować się ich losami. Rzecz ma się trochę inaczej z innymi postaciami, lecz nawet oni, dobrzy czy źli, rzadko kiedy wyróżniają się jakimiś szczególnymi cechami charakteru. Oczywiście, jest od tej reguły kilka wyjątków, na czele z Kruppe, kryjącym za zasłoną słusznej tuszy i pocieszności nieprzeciętnie bystry umysł i tajemnicze sny – nie są one jednak w stanie naprawić złego wrażenia dotyczącego ogółu książkowych bohaterów.
Fabuła powieści stanowi obok świata przedstawionego jeden z mocniejszych elementów powieści. Tło stanowi tutaj wielka wojna Imperium z ostatnimi wolnymi miastami, które dotychczas opierały się władzy cesarstwa. Jest to wojna totalna, w której żadna ze stron nie cofnie się przed niczym. Do walki zostaje rzucona potężna magia i demony, a do gry dołączają takie potęgi jak tajemniczy władca Odprysku Księżyca nieuznający dominacji Imperium czy nieludzkie i wymarłe przed wiekami rasy. Choć jest to jedynie wojenka na krańcu imperium, autor daje wyraźnie do zrozumienia, że to zaledwie początek i że cykl będzie dotyczył wydarzeń na o wiele większą skalę. Erikson mimo pewnych trudności z zarysowaniem swoich bohaterów potrafi zaciekawić czytelnika licznymi wątkami fabularnymi, z wyjaśnieniem których wcale mu nie śpieszno. Tajemnicza przeszłość Szybkiego Bena, los Tattersail czy tajemnicze wędrówki senne Kruppe to tylko kilka przykładów rzeczy, które sprawiły, że nie zamierzam zakończyć swojej przygody z „Malazańską Księgą Poległych” na pierwszym tomie.
Najlepszy ze wszystkich elementów jest jednak świat przedstawiony, w którym mimo upływu czasu przeszłość odgrywa bardzo istotną rolę, a ludzie są przedstawieni jako jedna z wielu ras, która ma swój początek i bardzo prawdopodobnie doczeka też swojego końca. Dodatkowo rola odgrywana w powieści przez bogów bawiących się ludzkimi losami czy po prostu realizujących własne cele jest wyjątkowo intrygująca.
Chociaż książka kończy się w wyraźny sposób i wiele wątków zostaje zamkniętych, to widać jednak, że jest to tom pierwszy „Malazańskiej księgi poległych” i sporo rzeczy zostało jeszcze do wyjaśnienia. Z pewnością nie jest to najgorsza z powieści, a Erikson zasługuje na kolejną szansę.

Dodaj komentarz »

Brak komentarzy.

RSS feed for comments on this post. TrackBack URI

Dodaj komentarz

Blog na WordPress.com.